Kiedy okazało się, że Joanna ma niedrożne jajowody i nie ma szans na naturalną ciążę, nie poddała się. Razem z mężem postanowili poszukać innego sposobu na to, by stać się rodzicami. Radzili się specjalistów i próbowali wielu metod. Bezskutecznie. Zostało ostatnie rozwiązanie – in vitro.
Kiedy powiedzieć „stop”
Szansa na zajście w ciążę w wyniku zapłodnienia pozaustrojowego maleje wraz z wiekiem. W Polsce nie ma co prawda ustalonej górnej granicy, ale leki potrzebne do przeprowadzenia procedury są refundowane tylko do 40 roku życia. Jednak jest spora grupa pacjentek, które zaczynają strać się o dziecko dopiero po czterdziestce. Im również nie można przecież odmówić leczenia, o ile spełniają one określone warunki.
– In vitro na pewno zakończy się niepowodzeniem w chwili, kiedy partner nie ma plemników w jądrze, a kobieta komórek jajowych (z powodu menopauzy naturalnej albo wywołanej np. leczeniem chirurgicznym, chemioterapią czy napromieniowaniem w trakcie leczenia onkologicznego) – mówi Jan Domitrz i dodaje, że w takich okolicznościach kieruje pacjentów na zupełnie inne tory.
– Nie ma określonej liczby programów i nikt nie udowodnił, po ilu próbach in vitro nie ma sensu dalej się starać. Uczulam jednak swoich pacjentów i proszę ich, by przed rozpoczęciem procedur wspólnie ustalili ostateczną granicę. Uważam, że w wielu przypadkach przedłużanie leczenia tą metodą to przedłużanie choroby. W pewnym momencie trzeba powiedzieć „stop” i rozważyć na przykład adopcję lub zaakceptować bezdzietność.