Witam wszystkich.
Wiem, że temat grzybicy wciąż i wciąż gdzieś się przewija. Jest kilka wątków na ten temat, ale nie wiem do którego mogłabym zaliczyć i "podpiąć" mój problem.
Od grudnia zeszłego roku cierpię na grzybicę pochwy. Najpierw pojawiło się pieczenie (bez swędzenia), tak jakbym miała jakieś "odparzenia", a do tego wydzielina - grudkowata i biała. Z racji tego, że był okres świąteczny, do ginekologa wybrałam się dopiero na początku stycznia tego roku. Zaczęło się szczypanie i pieczenie w trakcie stosunku.
Dostałam gynazol w kremie na 4 dni, a później Lactovaginal. Nie pomogło. Kolejna wizyta - Flumycon (partner także otrzymał) a także jakieś leki dopochwowe, nie pamiętam nazwy... po leczeniu oczywiście Lactovaginal. Wtedy miałam również zrobioną cytologię. Później miałam się zjawić na odbiór wyniku no i kontrolę, jak się czuję. Przyszedł czas wizyty kontrolnej, czułam się lepiej, ale nie na tyle, żeby móc powiedzieć, że już jest dobrze. Pani ginekolog mnie zbadała, niby było ok, cytologia też ok, powiedziała, abym w razie jakichś kolejnych komplikacji wykonała posiew z pochwy. Nie przepisała żadnych leków, bo nie widziała ku temu powodów. Zrobiłam owy posiew na początku marca, dzień później współżyłam pierwszy raz bez bólu i pieczenia, byłam szczęśliwa... do czasu odebrania wyników! Wyszedł brak pałeczek kwasu mlekowego, a także Candidia spp. - bardzo liczne. Grzybica wciąż mnie trzymała, choć była uśpiona... Udałam się z tym wynikiem na drugi dzień (14.03) do ginekologa - była zdziwiona ... Dała Gynoxin 600 2 dawki w odstępach kilku dni, i znowu Flumycon (dla partnera także), który mam brać aż do czerwca tego roku, aktualnie zostało jedno opakowanie 200mg, 7 tabletek, także jeszcze siedem tygodni (bo jedna w tygodniu).
Nie czułam natomiast żadnej różnicy po tym leczeniu. Czułam nawet, że nie powinnam aplikować Lactovaginalu po leczeniu dopochwowym, bo upławy i takie ogólne uczucie "dyskomfortu" wciąz odczuwałam. Ale nie mam czasu, ani kasy znowu biegać do ginekologów, szukać najlepszych w mieście, w międzyczasie odwiedziłam przez te miesiące go 4 razy.
I to zmusiło mnie do wprowadzenia zmian w życiu - od 4.04 dieta - zero produktów z białej mąki/pszenicy, ograniczenie węglowodanów - głównie ziemniaków, ryż tylko brązowy, kasze, makaron dziś pierwszy raz po 2 tyg - z mąki jaglanej. Dużo warzyw, mięsa tylko chude. Zero kawy i czarnej herbaty. Zero słodyczy, owoców, nawet miodu - cukry proste.
Do tego kwas kaprylowy (polecam poczytać o jego właściwościach) - 2x dziennie, razem z suplementem zawierającym miedź, cynk, magnez (lepsze wchłanianie), wit. C codziennie, czosnek, probiotyki (trilac plus, multilac, trilac lady, lacibios femina, lactovaginal). Jogurty, czosnek naturalny także, staram się pić dużo wody (choć to wciąż dla mnie trudne - muszę się zmuszać). Herbaty tylko ziołowe: mięta, melisa, pokrzywa. Podmywam się albo samą wodą (zalecano mi już nie raz zrezygnowanie z jakichkolwiek żeli intymnych), albo naparem z ziół (ziele ostrożenia/brodaczka zwyczajna). Z partnerem kochamy się rzadko, przestrzegamy higieny, tylko prezerwatywy (partner przebadany - grzybicy nie ma i na żadne dolegliwości się nie skarży), okresowo sprawdzamy czy w dalszym ciągu nie odczuwam pieczenia i szczypania - wczoraj była "kontrola" i szczypania ani pieczenia nie było, jedynie czasami odczuwam delikatne tarcie - ze względu zapewne na suchość (wiem, że seks w trakcie leczenia grzybicy powinien być zakazany, ale jeśli leczenie jest długotrwałe i trwa długie miesiące, hm,... ginekolog wspominała, że po tych dopochwowych lekach można już normalnie współżyć).
Dieta i wprowadzone "zmiany'' trwają dopiero 2 tygodnie... W ciągu tych 2 tygodni zauwazyłam łupież, pogorszenie niekiedy nastroju, wysypki skórne, przelewanie w jelitach, zmęczenie, jakieś stany depresyjne... Czytałam, że to typowe objawy grzybicy... Dyskomfort uległ zmniejszeniu i upławy także, aczkolwiek wciąż obsesyjnie zerkam w łazience w lusterko czy to białe świństwo wciąż ze mnie wyłazi... :( jest go mniej, ale wciąż jest.
Wiem, że 2 tygodnie to bardzo mało. Grzyb czasem wychodzi z nas miesiącami, latami. Czy znalazł się ktoś, kto wyleczył się naturalnymi metodami? Wiem, że faszerowanie kolenymi lekami nic nie da, a naprawdę zależy mi ogromnie, żeby się tego pozbyć raz na zawsze, bo odbiera mi to zwyczajnie radość z życia...