Wspominał coś o usg i przezierności karkowej, ale potem powiedział, że niezależnie od tego, jaki bedzie wynik usg, to i tak trzeba będzie zrobić amniopunkcję. Mówił też o jakimś badaniu krwi, ale od razu zaznaczył, że nie daje 100% pewności i że jest okropnie drogie, a koszty ponosi pacjentka, bo NFZ nie refunduje.
Przeczytałam chyba wszystko w całym internecie na temat badań prenatalnych i wszędzie sugerują ocenę przezierności karkowej, a potem badanie krwi, bo jest nieinwazyjne, a więc bezpieczniejsze.
Nie rozumiem dlaczego on chce mnie koniecznie wysyłać na amniopunkcję bez względu na wynik usg?
Powiedział mi tylko, że nakłucie nie będzie konieczne TYLKO WTEDY, kiedy podejmę decyzję, że urodzę bez względu na to, czy dziecko będzie zdrowe, czy nie.
Czasem jak niewiadomo o co chodzi, to chodzi zwykle o pieniądze. Może i tym razem ktoś robi na tym interes?
Sama nie wiem już co mam mysleć. Jak się człowiek naczyta i naogląda tych różnych reportaży na temat "fachowości" lekarzy i zbijania kasy na ludzkiej niewiedzy, to nie wie, czy ufać, czy nie.
Na pewno jedno się mojemu doktorkowi udało świetnie - spędził mi sen z powiek i porządnie nastraszył.
Jak to jest?
Komu wierzyć?
Czy amniopunkcja jest nieunikniona?
Czy ktoś był w podobnej sytuacji?
Dorota